Historia
prawdziwa w siedmiu odsłonach, w wielu odcinkach,
dedykowana OLI – mojej chrzestnej cόrce
(Powroty dobrych fal,
2011, str. 167-187)
Odsłona I
(odcinek 2)
(odcinek 2)
Gdy byłam trochę większa niż
ty,
niedużo większa, trochę, bo
chodziłam już do liceum,
a więc miałam skończone
czternaście lat, zaczęłam spotykać się
z moim Przyjacielem. Czekał na
mnie o tej samej godzinie, po lekcjach
albo przed lekcjami. Był wtedy
zupełnie sam.
Otwierałam cichutko drzwi,
najpierw pierwsze, zewnętrzne, potem
drugie, wewnętrzne, bo
prowadziły do Niego podwójne drzwi i zabierała mnie
cisza starodawnych korytarzy.
Moje serce zaczynało bić w tej ciszy głośniej, głośniej, choć na początku
spotkań tak głośno nie biło, dopiero kiedy wydeptałam swoje ścieżki i nauczyłam
się w wszystkiego na pamięć, dopiero wtedy serce zrobiło się głośne. W miejscu
gdzie czekał On, tuż przed Nim, stał długi klęcznik bez żadnej wyściółki pod
kolana. Moje kolana miały czternaście lat i wcale od klęczenia nie bolały.
On, mój On, był tuż za klęcznikiem,
zawieszony nisko, stopy kilka centymetrów
nad ziemią. Duży był, na całą ścianę
i większy od największego człowieka.
Gdy stawałam blisko Niego,
moja głowa sięgała do Jego boku, do tego miejsca,
z którego ciekła wyrzeźbiona
krew. Bo On był rzeźbą, to znaczy On nie był rzeźbą, ale rzeźba była Jego
Obrazem, Znakiem. A On był prawdziwy, tylko ukryty w obrazie.