Chodzi Pan Jezus
po wielkim mieście
w bezimienne zamieszany
mrowie
mrowie
głowę zadziera
buzię otwiera
jak obcokrajowiec
wszystko drga i brzęczy
jakby karmił pustkę
płyną sztuczne drzewka
strumieniami luster
w zatłoczonym niebie
rozhuśtane gwiazdy
zatrzymać by kogo
zapytać by kogo
z jakiej to
okazji